Dla początkujących

Jeśli zastanawiałeś, jak naiwnymi musiały być Pudelki czy inne TVNy kupując bajeczki Natalii Janoszek, to usiądź wygodnie. Usiądź wygodnie i zastanów się nad tym, jak to jest możliwe, że ktokolwiek traktuje poważnie kolorowy cyrk przebierańców znany jako BRICS. 

Czym jest BRICS?

Chuj wie. Poważnie. Może nie jest to najbardziej kulturalna, ale z pewnością najbardziej trafna próba odpowiedzi na to pytanie. Bo to hasło wydmuszka, o którym każdy mówi, a pod którym nie ma niczego. 

No bo wejdźmy sobie na portal informacyjny BRICS dla hasła What is BRICS?. Ukaże nam się taki widok:

Źródło: http://infobrics.org/page/what-is-brics/

Przynajmniej szacunek za szczerość. BRICS jest niczym, co warto traktować na poważnie. 

Jak głosi legenda, sam termin na początku wieku wymyślili bankierzy z Goldman Sachs. Żeby było im łatwiej sprzedawać produkty inwestycyjne na rynkach wschodzących (B – Brasil, R – Russia, I – India oraz C – China). Ziomkowie z tych krajów (na czele z Jego Ekscelencją Władimirem Putinem) podłapali ten pomysł kilka lat później. Im też się podobała wizja przyciągnięcia większego zachodniego kapitału do ich krajów. W 2009 roku zrobili swój pierwszy szczyt, a jego lokalizacją był prestiżowy Jekaterynburg. Pewnie nigdy o nim nie słyszałeś. Nic dziwnego bo leży on na azjatyckim podpiździu Rosji. Ale właśnie to tam zrodził się najważniejszy pakt międzynarodowy w historii, który obali Amerykę i Dolara. Rok później był kolejny szczyt. W Brazylii w Brazyli. Gdzie dorzucili S, bo South Africa. 

I tak spotykali się na kolejnych szczytach przez dekadę. I gówno z tego wynikało. Okazja dla rządowej świty odwiedzić kolejny kraj. Trochę popić i poruchać za pieniądze podatników. Przy okazji paru szwagrów zarobi na organizacji szczytu.

Aż tu nagle zaczęło być lata dwudzieste i BRICS zaczął być poważnym tworem detronizującym Amerykę, dolara i jeszcze G7 w bonusie. Jak to mawiają Tajowie: 555.

Sprzeczne interesy

Tych krajów nie łączy ze sobą nic. Prócz tego, że ich delegacje lubią raz do roku (czasem nawet częściej) wypić ze sobą koktajle. 

Ktoś mógłby teraz zarapować za Hemp Gru: “Na nienawiści do Ameryki, tak zostałem wychowany. Ten kto z nimi trzyma, na zawsze jest przegrany”. No i pewnie ta nutka gra w komunistycznych serduszkach kacapów czy Kubusia Puchatka. Natomiast cała reszta raczej chce wykorzystać radzieckie sentymenty i chińskie ambicje do tego, żeby finalnie lepiej ustawić się z Amerykanami i szeroko rozumianym zachodem. 

Rozpatrzmy to na przykładzie dwóch największych założycieli BRICS. Jednocześnie charakteryzujących się największym wzrostem gospodarczym. Chodzi tutaj o Chiny i Indie. Kraje te mają ze sobą totalnie sprzeczne interesy ekonomiczne. Rywalizują ze sobą o te same nisze. Mają nawet jakieś drobne spory terytorialne. Podczas których od czas do czasu biją się pałkami po głowach:

Spójrzmy teraz na te kraje pod kątem ekonomicznym i gospodarczym. Jednym z motorów napędowych rozwoju Indii jest eksport usług. Legendarni hinduscy konsultanci i programiści. Pytanko: dla kogo są świadoczne te usługi? Dla anglojęzycznego (język urzędowy w Indiach) zachodu? Czy dla Chińczyków, w których języku w Indiach właściwie nikt nie speaka? I co, Indie teraz zrezygnują z kilkudziesięciu procent PKB w imię tego, żeby Chińczyki zajęli miejsce Ameryki jako światowego hegemona? Co by tutaj Indie mogły dostać w zamian? Gówno. Ale tym Indie nie są zainteresowane, bo i tak mają tego w kraju sporo. Za to zachód chętnie będzie otwierał w Indiach nowe fabryki. Czy relokował część swojej działalność wytwórczej z Chin właśnie. To może być potężny motor napędowy dla tego kraju.

Czy chińczycy przeniesli by swoje fabryki do parnera w Indiach? Zwłaszcza, gdy zachód przestaje korzystać z ich mocy przerobowych. Eksport spada, bezrobocie i niezadowolenie społeczne rośnie. A kredyty na wybudowanie tych fabryk trzeba pospłacać. 

Zejdźmy teraz na chwilę na pole miękkiej siły (ang. soft power). Tutaj zachód i Ameryka bije swoją ofertą Chińczyków na głowę. Jeśli w ogóle Chińczycy mają dla nich jakąś ofertę oprócz bycia sługą-podczłowiekiem. 

Amerykański sen dla Hindusów cały czas działa. Wystarczy wpisać sobie w wyszukiwarkę frazy związane z prezesami amerykańskich korporacji, których prezesie są hindusami bądź mają hinduskie pochodzenie. Okazuje się, że jest ich całkiem sporo. Czego uwieńczeniem i przykładami dla kolejnych są panowie Satya Nadella czy Sundar Pichai. Prezesi amerykańskich technologicznych gigantów. Odpowiednio Microsoftu oraz Google. Całkiem sporo osób o indyjskich korzeniach znajdziemy na kierowniczych stanowiska w zachodnich korporacjach. Nie wiem natomiast jakie narkotyki trzeba by wziąć, by wyobrazić sobie Hindusa w zarządzie Alibaby czy Huawei.

Więcej na temat Indii i szans stojących przed tym krajem napisałem w jednym z ostatnich wydań Newslettera Premium.

Nowi członkowie

Podczas właśnie zakończonego 15. szczytu BRICS (z którego tak jak zawsze nic nie wynika) podjęto decyzję o dołączeniu do tego bloku sześciu nowych członków. 

Podywagujmy trochę nad tą liczbą. Dla mnie wydaje się ona trochę mała. Z wiadomości, komentarzy i przecieków, które docierały do nas w ostatnich miesiącach, wynikało że chętni walą drzwiami i oknami. Że zaraz do BRICS dołączy nawet i pół świata.

W sumie to mógłby dołączyć nawet i cały świat i tak by to nic nie zmieniło. Bo z członkostwa w BRICS wynika niemal takie samo nic, jak z członkostwa w ONZ. Raz na jakiś czas trzeba wypić trochę koktajli i podpisać papierki o wzniosłych celach i intencjach.

Kraje BRICS zdecydowały się jednak nie iść w ilość. Lecz w jakoś. I po starannej selekcji dopuściły do swojego zacnego, nic nie znaczącego grona, sześć poniższych krajów:

  • Etopia
  • Zjednoczone Emiraty Arabskie
  • Egipt
  • Arabia Saudyjska
  • Iran
  • Argentyna

Festiwal różnorodności który znakomicie wpisuje się w teatrzyk kolorowych przebierańców, jakim jest BRICS.

Iran wiadomka. Od dekad jeden z głównych wrogów Ameryki. I vice versa. Sankcje nałożone przez Amerykanów bolą. Nic dziwnego, że próbują się dogadywać i robić deal’e z kim się da. Coś do garnka w końcu trzeba włożyć. Zupełnym przypadkiem jest, że gdy jedną nogą wchodzą do BRICS, to drugą robią pod stołem deala z Amerykanami odnośnie eksportu ropy.

Jak już o ropie mowa, to dołączenia dwóch potentatów wydobycia: Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz Arabii Saudyjskiej jest znakomitym krokiem marketingowym. Dwaj roponośni długoletni sojusznicy Ameryki porzucają wujka sama i idą w stronę Chin. Dokładnie tak samo, jak to ma miejsce w przypadku Indii.

Obecność Argentyny w tym gronie mnie nie dziwi. Zapewne tamtejsze elity uznały, że teraz pora zadłużyć swoje państwo w New Development Bank (BRICSowa odpowiedź na IMF). Chociaż tutaj specjalnie nie poszaleją, bo jego kapitalizacje jest niewiele większa od wartości linii kredytowej IMF dla Argentyny. Ale może liczą też na to, że będą mogli sprowadzać trochę chińszczyzny za swoją gówno walutę (o czym więcej w kolejnej sekcji na temat dedolaryzacji).

Dziwić może trochę obecność w tym gronie Etiopii. Kraju, którego ekonomia jest na poziomie domków lepionych z gówna (PKB ~1 k USD na osobę). Ale za to podczas ostatniej półtorej dekady przeżywa bardzo dynamiczny rozwój:

Jednym z powodów jest duże zaangażowanie Chin. Które finansują i realizują dużą liczbę inwestycji w Etiopii. Zwłaszcza tych związanych z infrastrukturą. Można więc zakładać, że ma być to wzorcowe wdrożenie tego, jakim dobrobytem dla kraju owocuje długoterminowa współpraca z Chinami. Szczególnie dla krajów Afryki.

Praca domowa dla chętnych: znajdź umowę stowarzyszeniową BRICS i wypisz w komentarzach najważniejsze jej zapisy.

Dedolaryzacja i waluta BRICS

Jednym z największym hype’ów przed spotkaniem BRICS była wizja ogłoszenia wspólnej waluty. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. A w liczącym 26 stron dokumencie podsumowującym szczyt słowo waluta pada trzy razy:

Za każdym razem w kontekście wykorzystywania lokalnych walut narodowych krajów członkowskich. Czy to do płatności transgranicznych. Czy to rozliczeń w handlu międzynarodowym. To brzmi jak dedolaryzacja. W wymianie handlowej odejdźmy od dolara, tylko korzystajmy ze swoich lokalnych walut.  Problem polega na tym, że często lokalne waluty wyglądają tak:

Na wykresie widzimy ile argentyńskich pesos dostaniemy za jednego dolara. Jak ja jestem argentyńską elitom rządową i jak słyszę jakiś klaunów, którzy deklarują, że chcą rozliczać handel międzynarodowy w lokalnych walutach, to ja jestem pierwszy w kolejce. Mogę sobie tej lokalnej waluty wydrukować w chuj. I tak to leci na pysk. A co za to nakupujemy po drodze, to nasze. Pytanie tylko czy znajdzie się frajer po drugiej stronie? Który dostarczy towary, za kawałki papieru, które po tygodniu są połowę mniej warte? Moim zdaniem niespecjalnie. A jeśli tak, to tylko po to, aby odegrać teatrzyk, że jednak międzynarodowe rozliczenia sensownie jest prowadzić w mocnej walucie o dużej stabilności i płynności. Więc zabierzcie jednak te swoje lokalne śmiecie, tutaj jest Yuan Renminbi.

Pytanie jak dużą ceną do odegrania tego teatrzyku jest w stanie zapłacić Kubuś Puchatek. Po trochę chińszczyzny, za te gówno monetki trzeba będzie posłać w świat. I czy inni będą chcieli się w to bawić, jak się skończy ten darmowy obiadek? 

Minął rok od upadku LUNY/UST. Kurz i emocje opadły. Moje trzy najważniejsze wnioski z tamtej sytuacji. W krótkiej i przystępnej formie do zaaplikowania na przyszłość.

Nie przeżyłeś bessy, nie przeżyłeś nic

Pierwsza moja lekcja, to nadmierna wiara w ryzykowny projekt. Podsycana wysokimi perspektywami zysku. Oraz zdawanymi do tej pory stress testami. Jednak stress test zdany podczas hossy, to jak matura napisana z dostępem do ChatuGPT. Problem pojawia się, jak odcinają Ci prąd i internetu przestajesz mieć dostęp zewnętrznych źródeł wsparcia. Analogiczny problem występuje na rynkach finansowych, gdy zaczyna się bessa. A wraz z nią problemy z płynnością. Szczególne mocną formę przybiera to podczas rynkowych krachów.

Moje zainteresowanie LUNĄ i UST zaczęło się na przełomie 2020 i 2021 roku. Tuż po tym, gdy ta sieć uruchomiła smart contracty. A wraz z nimi pierwszy projekt Mirror Protocol. Zdecentralizowaną platformę do handlowania syntetykami tradycyjnych instrumentów finansowych. Umożliwiał on spekulację na aktywach topowych amerykańskich spółek technologicznych czy cena podstawowych surowców. Oraz na zarabianiu na dostarczaniu płynności pod ten handel. To wszystko miało miejsce w momencie, gdy WallStreetBets przeprowadzało short squeeze na GameStopie. A w odpowiedzi na to brokerzy zaczeli blokować możliwość przeprowadzania transakcji kupna czy wręcz sprzedawali aktywa w imieniu swoich klientów, nie pytając się ich o zgodę. Podkreślając wszystkie patologie TradFi. Zaczynają od tego, że zazwyczaj nie grasz tam na rynku, tylko w specjalnym środowisku stworzonym przez brokera. Zazwyczaj po to, aby Cię wyruchać. Kończąc na tym, że Twoje aktywa nie są wcale Twoje i Twój broker (i 48 innych podmiotów znajdujących się pomiędzy Tobą a rynkiem) może z nimi zrobić co się im żywnie podoba. Alternatywa w której handle odbywa się przez całą dobę, 24h w tygodniu, bez możliwości zablokowania i bezpośrednio z Twojego portfela w moich oczach jawiła się jako prorok zdecentralizowanej przyszłości. W której będę mógł handlować właściwie wszystkim. Bezpośrednio na rynku. Bezpośrednio ze swojego portfela. Na transparentnych zasadach równych dla wszystkich.

Parę miesięcy później do ekosystemu dołączył Anchor. I jego legendarny prawie 20 procentowy yield. Pojawiały się zapowiedzi kolejnych klocków, które w przyszłości układały się w mojej głowie w zdecentralizowany system finansowy: zaawansowane DEXy, systemy lokatowo-pożyczkowe, lewar, rynki forex czy opcje. Miało być wszystko. I to wszystko oparte o UST. Algorytmiczny stablecoiny.

I wtedy nastąpił maj 2021 roku. A w nim dość mocny krach na rynku krypto. Wszystko spadało dość mocno. A LUNA nawet podwójnie mocno. A wraz z nią peg samego UST rozjechał się o kilka centów. Do dziś pamiętam topniejącą wartość LUNY i jej dokupowanie przy spadkach, by ratować zastaw w Anchorze. 

Po dwóch dniach paniki rynek się uspokoił. A po kilku kolejnych peg UST również wrócił do poziomu jednego dolara. Mega poważny stress test został zdany. Przez kolejny rok peg nie był już specjalnie zagrożony. A LUNA była jednym z lepiej rosnących coinów. Odbijając z okolic 4 dolarów w momencie krachu, do poziomów w okolicach 120 USD. Na moje nieszczęście. Zwiększając tym samym moje zaufanie do systemu. Podbudowywane dodatkowo wprowadzaniem (czy właściwie zapowiadaniem) kolejnych mechanizmów mających wzmacniać peg. Jakby tego było mało, to zarówno LUNA jak i peg UST radziły sobie całkiem dobrze podczas spadków. Oczywiście aż do maja 2022, gdy jebło wszystko.

Z perspektywy czasu krachu 2021 został przetrwany tylko dlatego, że rynek nie wchodził wtedy jeszcze w bessę. Tylko się mocno i gwałtownie korygował. A powrót do pegu najprawdopodobniej nie był organiczny, tylko sfinansowany przez kapitał VC zaangażowanych kapitałowo w ekosystem (jak Jump Crypto).

Wniosek z tego brzmi banalnie. Ale niestety tak się składa, że ten banały zazwyczaj po prostu działają. W krypto żadne rozwiązanie nie powinno budzić naszego zaufania, jeśli mechanizm o który jest oparty nie został sprawdzony w trudnych czasach. Nie jednorazowo. Lecz poprzez przetrwanie całego cyklu. Zarówno hossy jak i bessy.

Wyciągnięcie wniosków gówno daje

bo i tak zaślepi Cię posiadanie racji, żądza zysku czy górnolotne ideały z dupy. 

Wracamy na chwilę do krachu i chwilowego depegu UST w maju 2021. Chwilę wcześniej zgadałem się na Twitterze z Panem Paragrafem, że fajnie by było zacząć robić cykl o tym niezwykle ciekawym ekosystemie. Pierwszy odcinek jeszcze robiłem sam, bo Wojtek był na jakieś konferencji. I jego emisja wypadła tuż po owym krachu. W momencie gdy peg UST był jeszcze zachwiany. Jego miniatura pytała: “Luna, czy to jebnie”, a odcinek jest cały czas do obejrzenia tutaj:

Oczywiście nie znałem wtedy odpowiedzi na to pytanie. Ale wiedziałem, że moja alokacja w tym ekosystemie jest zbyt duża. Dowiedziałem się tego z poziomu stresu, który mi towarzyszył w tym czasie. Podzieliłem się ze słuchaczami tymi wnioskami, po czym zacząłem je wcielać w życie. Wyprowadzając część kapitału gdzie indziej.

Ale wiecie, potem peg miał się dobrze. LUNA rosła jak szalona. Cały ekosystem dawał dobrze zarobić. Więc rok później, na początku maja 2022 roku skończyłem z tym, że połowa mojego blockchainowego majątku znajdowała się w ekosystemie Terra. A z tej połowy połowę straciłem podczas krachu. Teraz niech wybrzmi, że wyciągnięcie wniosków po szkodzie nie specjalnie musi działać. Tak jak stwierdzanie na kacu gigancie, że ja już kurwa więcej nie piję. Ok, może nie w kolejny weekend, ale za miesiąc pewnie wylądujemy w tym samym miejscu. Zwłaszcza jak fajni ludzie będą nam proponować kolorowe drineczki. Nie daj boże jeszcze za darmo. Łatwe pieniądze podczas krypto bańki to równie kusząca pokusa. Która sprawiła, że mój wniosek sprzed roku był zastosowany w ujemnym stopniu.

Czy możemy z tym coś zrobić?

Mam nadzieję że tak. Poprzez zwiększenie naszej świadomości. I regularny powrót do logicznej bazy z emocjonalnej krainy rynkowej zmienności. Im częściej będziemy wracać do naszych wniosków, tym większa szansa, że coś z nich wyciągniemy. Między innymi dlatego piszę teraz ten tekst. Aby przypomnieć sobie i pomóc zrobić to samo Tobie. A przecież mógłbym udawał, że rok temu to mnie tu nie było i nie byłem debilem. No niestety, byłem. I jest cały czas prawdopodobnieństwo, że tym debilem jeszcze nie raz będę. Jest ono paradoksalnie tym mniejsze, im bardziej zdaje sobie sprawę, że mogę nim być.

A jak już jesteśmy przy byciu debilem, to zapraszam do lektury artykułu, który napisałem przy okazji upadku FTXa:

Nie wyszedłeś!

Ostatnia lekcja jest po części pochodną pierwszej. Przez całą hossę, zgodnie z moim planem, systematycznie realizowałem zyski. Początki były trudne, no bo jak to tak sprzedawać ukochanego Bitcoina. Ale z czasem przychodziło mi to coraz łatwiej. A zwiększająca się ilość stablecoinów gwarantowała mi komfort psychiczny podczas burzliwych momentów.

Stablecoiny podkreślone są bez powodu. Bo to właśnie do nich wychodziłem z krypto. Ewentualnie innych syntetyków na blockchainie, które cenowo były powiązane z TradFi, a nie krypto. Jak akcje czy trusty kruszców na Mirror Protocol. Ostatni raz, gdy wypłacałem fiaty z krypto, to był czerwiec 2020 roku. Gdy po pół roku życia z oszczędności po rzuceniu pracy znacząco się one stopiły. A ja jeszcze nie podjąłem decyzji, aby sprzedać się na jakiś kontrakt by dorobić (co zrobiłem i tak chwilę później).

Trzymanie zrealizowanych zysków na blockchainie wynikało z dwóch głównych przesłanek. Ideologicznej. Czyli ja chcę świata, w którym na blockchainie, bezpośrednio z mojego portfela, mogę inwestować w dowolne instrumenty finansowe. Bez przechodzenia źmudnych i uwłaczających ludzkiej godności procesów KYC i AML. A skoro chcę takiego świata, to z namiętnością korzystam z pierwszych tego typu rozwiązań. I tu dochodzimy do przesłanki drugiej. Czyli chciwości. Zyska z posiadania dolara na blockchainie w latach 2021-22 był nieporównywanie wyższy niż w TradFi. Było to prawdziwe. Do czasu.

Nie byłoby to bardzo bolesne, gdy po prostu zmalał yield. Spadający zysk może powodować jakiś dyskomfort psychiczny. Ale nie powoduje strat. Gorzej, jak się okazuje, że Twój dolar szybko okazuje być kilkudziesięcioma centami. Podążając w kierunku centów kilka. 

Oczywiście głównym bohaterem jest to UST. W którym bezpośrednio bądź w instrumentach nim backowanych (mAssety na Mirror) posiadałem kwotę grubo ponad miliona złotych. Można powiedzieć, że może i realizowałem zyski wychodząc z rynku krypto. Ale od razu wchodziłem z nimi do kasyna. 

Podobnie miałem sporo pozycji w stable na Vires Finance w ekosystemie Waves. Ekosystem ten miał swojego algo stable – USDN. Moja ekspozycja na niego była raczej sporadyczna i znikoma. Ale pochłonięty rządzą mocno dwucyfrowych rocznych stóp zwrotu umieściłem tam pewne ilości USDT i USDC. Które to co cwańsi gracze powymieniali na posiadane przez nich USDN. Wymienili kamyczki na złoto. Które je usłużnie w swoim debiliźmie im dostarczyłem. Brawo Piotrku.

Definitywnie więc moja definicja wychodzenia z rynku w 2021 i 2022 roku była błędna. Aktywa onchain, które nie przeżyły przynajmniej jednego cyklu, z kilkoma rynkowymi krachami po drodze, nie mogą być uważane za sprawdzone i godne zaufania. Gdybym mógł się cofnąć w czasie, to pewnie wychodziłbym do bardziej konserwatnych i dłużej obecnych na rynku stable: jak DAI, USDC czy USDT. Chociaż i wtedy przeżywał bym emocjonalny rollercoster na początku tego roku, gdy USDC na parę dni utracił swój peg przez problemy amerykańskich banków. Więcej o tych problemach, ich źródłach i ratowaniu banków dowiesz się z poniższej nitki:

Wracając do moich wniosków na temat wychodzenia. Na chwilą dzisiejszą mimo tych wszystko perturbacji ze stable, nie zdecydowałbym się na wychodzenie do fiatów. To z pobudek ideologicznych. Dla większości pewnie zupełnie obcych i niezrozumiałych. Wychodziłbym więc do sprawdzonych długoterminowy stable o dużym market capie. I albo trzymałbym je bezpośrednio w portfelu. Albo w równie sprawdzonych protokołach DeFi.

Wszyscy jesteśmy chciwymy debilami

Gorąco zachęcam również do zapoznania się z poniższym tekstem. Który napisałem po upadku FTXa w listopadzie zeszłego roku. Który skupia się na pułapkach mentalnych, przez które tak wielu nas popełniło znaczące błędy na rynku w 2022 roku:

Shanghai nadchodzi wielkimi krokami. A wraz z nim możliwość wypłat dla stakujących Ethereum. Od jakiegoś czasu mówi się o tym dużo. I zazwyczaj bez sensu. Poniżej kilkuminutowa pigułka dla wszystkich, chcących zrozumieć co się wydarzy i co z tego wynika.

Dawno dawno temu…

bo w grudniu 2020 roku został uruchomiony Beacon Chain Ethereum. Był to najważniejszy krok w kierunku przejścia tej sieci na Proof of Stake. Od tego momentu możliwy był staking Ethereum. Można to było albo zrobić samodzielnie. Do czego potrzebne było 32 ETH (bądź jego wielokrotności). Bądź za pomocą pośredników, który umożliwia staking mniejszych kwot.

Co było (i jest nadal) super ważne, to to, że staking ETH do tej pory jest wyprawą w jedną stronę. Można go rozpocząć, ale nie można go zakończyć. Można umieścić tam swój kapitał. Ale nie ma możliwości jego wyjęcia. Podobnie  rzeczy ma się z zarobionymi odsetkami. Też są niewypłacalne. Narazie.

Problem braku możliwości wyciągnięcia kapitału ze stakingu rozwiązywano przez instrumenty LSD (ang. Liquid Staking Derivatives). Tworzą one stokenizowany instrument pochodny naszej zastakowanej pozycji (oraz zazwyczaj także wypracowanych przez nie zysków). Najpopularniejsze z nich to Lido i jego stETH. Coinbase i jego cbETH. Czy RocketPool i jego rETH. Tego typu rozwiązania dają nam możliwość wyjścia z niepłynnej inwestycji, jaką do tej pory jest staking Etheruem. Z tym, że czasem na tym wyjściu stracimy parę procent. Gdy chętnych do wyjścia jest dużo i rynek przecenia wtedy tokeny płynnego zastakowanego ETH (stETH, cbETH, rETH czy inne).

Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby umożliwienie każdemu wychodzenie ze stakingu na poziomie protokołu. Tak jak ma to miejsce w innych sieciach Proof of Stake.

W międzyczasie we wrześniu 2022 roku Ethereum z sukcesem dokonało tzw. The Merge. Czyli połączenia mechanizmu konsensusu ze wspomnianego wcześniej Beacon Chaina z warstwą danych starego łańcuch Ethereum. Co było kulminacyjnym momentem przejścia sieci na Proof of Stake. 

Jednak nadal stakujący nie mogli i nie mogą wypłacać swojego kapitału. I w tym momencie…

Shanghai wchodzi cały na biało

Shanghai to nazwa najbliższego hard forka Ethereum. Jego głównym celem jest umożliwienie stakującym wychodzenie ze swoich pozycji. Jego testnety już działają. A jego wejście na mainnet zaplanowane jest na 12 kwietnia tego roku.

Od tego momentu w pełni funkcjonalne będą wypłaty ze stakingu. Czy to oznacza, że każdy natychmiast będzie mógł wypłacić wszystko? Nie, nie do końca. Będzie kolejka do wypłat. I chociaż na pierwszy rzut oka być może nie brzmi to najlepiej, to bardzo dobrze że tak będzie. Już tłumaczę dlaczego.

Gdy dana sieć wykorzystuje Proof of Stake do gwarantowania sobie bezpieczeństwa, to poziom tego bezpieczeństwa jest wprost proporcjonalny do wartości kapitału w stakingu. Tak samo jako w Proof of Work bezpieczeństwo jest zależne od wielkości poświęcanej przez górników mocy obliczeniowej.

Gwałtowne wyjście dużego kapitału mogłoby się negatywnie odbić na bezpieczeństwie sieci. Dlatego wyjścia są kolejkowane i jest limit wyjść w określonym czasie. Limit ten jest zależny od ilości aktywnych walidatorów w sieci. Im jest im więcej tym większa jest dozwolona liczba wyjść. Prezentuje się to następująco:

  • do momentu przekroczenia liczby aktywnych walidatorów na poziomie 327680 możliwe jest wyjście 900 walidatorów dziennie. Co po przemnożeniu przez zastakowane przez każdego z nich 32 ETH daje kwotę 28 800 ETH dziennie. Co przy kursie ETH w okolicach 1700 usd daje wartość kapitału zbliżona do 50 milionów USD.
  • następnie zwiększenie liczby walidatorów o każde 65536 powoduje zwiększenie limitu wypłat o 225 walidatorów dziennie. Czyli o 7 200 ETH (około 12 mln USD).

Na chwilę obecną liczba aktywnych walidatorów Ethereum to ponad 513 tysięcy. Co oznacza możliwość wyjścia przez 1575 walidatorów dziennie. Co jest równoważne 50k ETH, czyli około 85 milionów dolarów dziennie.

Oprócz wyjęcia wkładu ze stakingu powstanie również możliwość odbierania nagród za staking. Wszystkiego co zostało wypracowane do tej pory. Oraz następnie wypłat zysków na bieżąco.

Czy wszyscy będą nagle wychodzić?

Wszyscy zastanawiają się jaki to będziemy miało wpływ na cenę Etheru. Możemy to rozpatrywać w dwóch płaszczyznach. Krótko oraz długoterminowej.

Większość pewnie jest zainteresowana ruchami ceny tuż przed i po wejściu Shanghaiu w życie. Mnie to totalnie nie interesuje, ponieważ moje podejście i inwestycje w kryptowaluty są długoterminowe. Bardzo rzadko decyduję się na rozegrania krótsze niż kilkunastomiesięczne. I ewentualne ruchy ceny Etheru przy okazji zbliżającego się hard forka nie będą jednym z nich.

Krótkoterminowe narracje rynku nie są moją mocną stronę. Nie będę się produkował na ten temat. Fundamentalne pytanie jakie trzeba by sobie tutaj zadać  czy teraz jest dobry czas, aby wychodzić z długoterminowej inwestycji w Ether. Tutaj, być może na wyrost, logicznie zakładam, że zdecydowana większość kapitału w stakingu jest długoterminowa. No bo kto by zdrowych zmysłach wrzucał swój kapitał w aktywo, o którym mówiono od początku że przez pierwszy rok, dwa będzie ono nie płynne. A Ci którzy korzystali z płynnych wersji stakingu mieli już swoje okresy paniki/konieczności upłynniania swojego kapitału. Wiedy to stokenizowane formy zastakowanego Etheru (takie jak stETH od Lido), traciły po kilka procent wobec “gołego” ETH. Tak więc jak wielu ze stakujących, gdy uzyska na nim możliwość wyjścia, będzie tym zainteresowanym? Bądź zmuszonym, by skorzystać z tej opcji?

Chociaż być może właściwszym pytaniem jakie należy sobie zadać: jaka będzie powszechnie panująca odpowiedź na te pytania? Która niekoniecznie musi się pokrywać z rzeczywistością. Ale krótkotermino będzie mieć znaczący wpływ na ruchy cenowe.

Jakie będzie to mieć wpływ długoterminowo?

Długoterminowo jest to bycze jak ja pierdolę. Już tłumaczę dlaczego.

Wprowadzenie wypłat ze stakingu jest usunięciem ostatniej z przeszkód na drodze do stakingu dla tych którzy byli/są/będą nim zainteresowani, ale trochę się bali.

Najwięcej przeszkód i strachu było na samym starcie stakingu. Podczas uruchamiania Beacon Chaina pod koniec 2020 roku. Po pierwsze primo umieszczałeś swój kapitał w niepłynnym rozwiązaniu. Nie mając pojęcia, kiedy tą płynność uzyskasz (mówiło się o okresie roku, dwóch, wyszło trochę ponad dwa lata). Ale rozwiązań płynnych dyrewatyw właściwie nie było. Kolejną przeszkodą i powodem do strachu było technologiczne ryzyko, że cała operacja przejścia Ethereum na Proof of Stake nie uda się. Bądź będzie opóźniona na lata. Ten problem został rozwiązany, wraz ze wspomnianym już The Mergem we wrześniu 2022 roku. 

Teraz wiemy już, że Ethereum działa na Proof of Stake, a my możemy zarabiać do około 5 procent rocznie na zastakowanym Etherze. Gdy za chwilę dostaniemy możliwość wychodzenia za stakingu, w wielu oczach zniknie ostatnia przeszkoda przed tym, aby się na to zdecydować.

O ile możemy dywagować nad krótoterminowym odpływem ETH ze stakingu po otwarciu wypłat, to długoterminowo nie mam wątpliwości, że ilość zastakowanego Etheru będzie wzrastać. Oto trzy przesłanki dlaczego.

Pierwszą z nich widać na poniższej grafice:

Źródło: https://www.stakingrewards.com/

Prezentowany tutaj współczynnik Staking Ration (SR) mówi o tym, jaki procent danego coina PoS jest obecnie wykorzystywany do stakingu. Widzimy tutaj, że w przypadku Etheru jest to wartość kilkukrotnie niższa od większośc innych chainów. Żaden z innych wiodących chainów nie ma poziomu SR choćby zbliżonego do Ethereum. Jednym z powodów jest to, o czym wspomniałem wcześniej. Wielu posiadaczy ETH jeszcze się na to nie zdecydowało, bo się trochę bało i czeka na aktywację wypłat ze stakingu.

Patrząc na powyższe zastawienie możemy się zastanawiać do do jakiego poziomu współczynnik SR dla Etheru może dojść? Dokładnej odpowiedzi na to pytanie oczywiście nie znam. Ale mogę Cię zapewnić, że zawsze będzie on jednak jednym z niższych. A to dlatego, że Ether ma bardzo szerokie utylity. Oprócz do stakingu można go wykorzystywać do szerokiego wahlarza innych rzeczy. Często zarabiając na tym więcej niż nagrody ze stakingu. O tego typu opcjach będziemy mówić podczas najbliższego webinaru. Tutaj możesz za darmo się zapisać teraz.

Kolejna grafika przedstawia nam druga przesłankę:

Źródło: https://ultrasound.money/

Widzimy tutaj zmianę ilość ETH w obiegu od momentu przejścia na Proof of Stake. Moment ten jest krytyczny, ponieważ nastąpiła wtedy znacząca redukcja emisji Etheru. Bowiem w PoS możemy płacić znacząco mniej za ten sam poziom bezpieczeństwa niż w Proof of Work (gdzie musimy górnikom zrekompensować wysokie koszty zakupu sprzętu do kopania oraz koszty energetyczne). 

Od września 2022 roku z obiegu zniknęło (na ten moment) ponad 15 tysięcy Etheru. To zniknięcie jest możliwe, dzięki spalaniu część opłat transakcyjnych. Które zawdzięczamy wprowadzonemu w sierpniu 2021 EIP-1559. Te 15k ETH to przy obecnym kursie około 23 mln dolarów. Wydaje się niespecjalnie dużo, przy obecnej kapitalizacji Etheru na poziomie około 190 mld USD. To wrażenie jednak jest złudne, bo widzimy tutaj tylko ile ETH ubyło. A nie widzimy tego, ile nie przybyło w wyniku inflacji, która utrzymywałaby się przy zachowaniu PoW. I tutaj cała na biało wchodzi poniższa grafika:

Źródło: https://ultrasound.money/

I tutaj widzimy, że po przejściu na PoS nie pojawiło się dodatkowe 1,7 mln ETH. Co po przeliczenie na dolary daje nam ponad 2,6 mld. Które nie trafiło do obiegu. To już może mieć trochę znaczenia. 

Stawiam orzechy ziemne przeciw słonym paluszkom, że tendencja deflacyjnego Etheru będzie stała i długoterminowa. Wraz z wchodzeniem rynku krypto w kolejny cykl wzrostowy (kiedykolwiek miałoby to mieć miejsce) będzie wzrastała aktywność on chain. A wraz z nią koszty transakcyjne, a co za tym idzie ilość spalanego z każdym blokiem Etheru. W tym miejscu należy wspomnieć, aby nie specjalnie obawiać się tych wysokich kosztów gasu. Bo większość naszych aktywność wyląduje na drugich warstwach Ethereum. Takich jak Optimism czy Arbitrum. A w niedalekiej przyszłości także na zk-rollupach, takich jak Polygon zkEVM, zkSync czy StarkNet. 

Co prowadzi do trzeciej przesłanki. Którą jest wzrost zainteresowania Etherem przez szerokie grono inwestorów. Zarówno indywidualnych, jak i instytucjonalnych. Którzy mogą być zainteresowaniu “internetowymi obligacjami”, jakimi w ich oczach może stać się zastakowany Ether. Obligacjami opartą o sprawdzone i godne zaufanie aktywo. Które samo w sobie ma charakter deflacyjny. A oprócz tego możemy zarobić na nim kilka dodatkowych procent (denominowanych do samego ETH) rocznie. 

Nie znalazłeś odpowiedzi? 

Przeczytałeś wszystko i nie znalazłeś odpowiedzi na nurtujące Cię pytanie? Zadaj je w komentarzu. Postaram się na nie odpowiedź. Czy nawet w oparciu o nie aktualizować ten artykuł.

Początek roku to czas prognoz co do jego przebiegu. Ja się w to nie bawię. Gram grubiej i prognozuje najbliższą dekadę: będziemy mieli wszystkiego w brut. I będzie to tanie w ciul.

Obieramy perspektywę

Ostatni rok nie był łatwy dla większości z nas. 

Jak wyjdziemy z kontekstu krypto do ogólnego, to dla sporej części z nas ostatnie trzy lata nie były łatwe.

Bolesna doświadczenia sprawiają, że nie jest nam łatwo z optymizmem patrzeć w przyszłość. Tak już biologicznie i psychologicznie działamy, że to czego doświadczamy, co przeżywamy teraz, zazwyczaj po prostu ekstrapolujemy na przyszłość. 

Dlatego podczas euforii towarzyszącej hossie większość zakłada, że wzrosty będą trwać nadal. A nawet wiecznie. Przed nami księżyc, a przyszłość rysuje się tak:

Analogicznie w okresach trudnych również zakładamy że tak będzie zawsze. A nawet, że będzie gorzej. W najlepszym wypadku nie będzie niczego. Przyszłość rysuje się następująco:

Tymczasem jak spojrzymy na szerszą perspektywę, to rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Dzięki rozwojowi nauki i wynikającemu z tego postępowi technologicznego zdecydowana większość aspektów naszego życia w ciągu ostatnich dwóch wieków wygląda mniej więcej tak:

Nowa technologia rozwala system i pozwala na ogromny rozwój w dość szybkim czasie. Następnie ta sama technologia, nawet z drobnymi usprawnieniami, przestaje dawać kolejne tak duże efekty. Tempo postępu spada, aż do okresu stagnacji (nawet z okresowymi spadkami). Aż nie pojawi się kolejna innowacja w tej dziedzinie, która zacznie kolejną falę wzrostową.

Teraz spójrzmy na kilka realnych wykresów na temat ostatnich dwóch i pół wieku. Na pierwszy ogień średnia oczekiwana długość życia:

By Max Roser – https://ourworldindata.org/life-expectancy, CC BY 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=83546093

A poniżej zmiana procentowego zatrudnienia w rolnictwie w tym samym okresie w kilku krajach rozwiniętych (w tym w Polsce):

https://ourworldindata.org/employment-in-agriculture

Zwróć uwagę na ostatnie dekady na powyższym wykresie. Wykres nie jest już taki prosty i liniowy. Widzimy na nim chwilowe zachwiania trendu. To dlatego, że tutaj mamy zdecydowanie więcej data pointów i jesteśmy w stanie na wykresie bardziej oddać rzeczywistość. Która w ogromnej ilości obszarów jest najlepsza niż kiedykolwiek. O ile możemy sobie mówić (i pewnie nawet mieć rację), że 2, 5 czy 10 lat temu w jakimś aspekcie było lepiej. To 99,9 procent ludzkości która żyła kiedykolwiek na tej planecie, mogłaby nam zazdrościć tego, że my żyjemy teraz, a oni nie.

Na kilku kolejnych stronach pokażemy sobie kilka kolejnych wykresów i trendów, które sprawią, że już teraz zaczniesz zazdrościć sobie życia za 10 lat.

Ale najpierw dygresja. Zwróć uwagę, że użyłem sformułowania “na kilku kolejnych stronach”. Ale ten artykuł nie ma stron. Bo w ciągu ostatnich dwóch dekad zmieniliśmy technologię dzielenia się wiedzą. Papier, któremu zawdzięczamy wiele optymistycznych wykresów, oddał pole komputerom i internetowi. Jeszcze dwie dekady temu, aby pozyskać informację na jakiś temat, musiałeś zazwyczaj sięgnąć do książki. Kupić ją w lokalnej (sic!) księgarni bądź wypożyczyć w bibliotece (również lokalnej). Twój dostęp do wiedzy był ograniczony geograficznie. Jeszcze bardziej ograniczona była możliwość publikacji swoich treść. Dziś to może robić każdy. Jeszcze dwie dekady temu było to dostępne jedynie dla jednostek skupione wokół władzy, korporacji i ośrodków naukowych. Jak uświadomisz sobie skalę i skutki tego postępu w dostępie do informacji i wiedzy, to nie ma już wtedy pytań. Rysują się za to kolejne mega optymistyczne wykresy.

(Zadanie dla chętnych na szóstkę: jak na postęp wpłyną coraz lepsze modele AI mające dostęp do coraz większych zasobów danych dostępnych w internecie).

Automatyzacja baby

Jak wrócimy do naszego rolniczego wykresu, to będziemy mogli poszukać przyczyn tak gwałtownego spadku zatrudnienia w rolnictwie. Wynika to oczywiście z ogromnego wzrostu wydajności. Na który wpływ miało wiele czynników. Wśród nich na pewno rozwój chemii, której rolnictwo zawdzięcza nawozy sztuczne czy środki ochrony roślin. My jednak dzisiaj skupimy się na automatyzacji. Zwanej też kiedyś umaszynowieniem. Bowiem jest to trend, któremu zawdzięczamy ogromny rozwój wielu branż. Czy właściwie fakt powstania przemysłu. 

Obecnie roboty, w formie maszyn i/lub oprogramowania, są w stanie wykonywać coraz więcej zadań. Robiąc to coraz skuteczniej i taniej. We wszystkich obszarach gospodarki.

Teraz na chwilę wiedzie geopolityka. A wraz z nią drabina eskalacyjna. Ale przede wszystkim wjadą łańcuchy dostaw. Rozerwane łańcuchy dostaw. 

Swoją drogą, jakby ktoś wybierał boomerskie słowo roku, to byłby to murowanym faworytem w ostatnich latach (może z wyjątkiem tego roku, gdzie mgła wojny jest niczym Messi i Argentyna na mundialu).

To, że te łańcuchy dostaw zagościły w świadomości i języku przeciętnego Kowalskiego wynika właśnie z tego, że zostały one przerwane. Póki były całe i działały, to nikt się nimi nie przejmował. Ba, nikt nie wiedział, że istnieją.

I tutaj wtarabaniła się nam ta cała geopolityka, która zaczęła je przerywać. W różnych kontekstach i motywacjach. Czy to ze względu na COVID i towarzyszące mu lockdowny i ograniczenia transportu. Czy to ze względu na napięcia pomiędzy Chinami a USA. Czy to ze względu na skutki konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Ale my nie będziemy się skupiać nad tym, dlaczego to łańcuchy się przerywają. Tylko zadamy sobie pytanie: dlaczego one w ogóle powstały?

Z pomocą w udzieleniu odpowiedzi na to pytanie przyjdzie nam Leo Beenhakker:

W pewnym momencie, zaczęło się bowiem okazywać, że wytworzenie pewnych dóbr na drugim końcu świata było tańsze niż na miejscu. Co więcej, było to tańsze nawet po doliczeniu kosztów transportu (nasze kochane łańcuchy dostaw). Co więcej, było to znacząco tańsze. Coraz więcej zachodnich, kapitalistycznych korporacji zaczęło przenosić swoją produkcję. Głównie do Azji. Co znacząco obniżyło ich koszty. Pozwalając oferować swoim klientom produkty w coraz niższych cenach. Przy zachowaniu bardzo dobrej marży.

Zatrzymajmy się teraz na chwilę na tych niższych kosztach. Czynników na to wpływających na pewno jest wiele. Jednym z głównych są na pewno koszta pracy. Na nich skupimy się w tej sekcji. Kolejnych ważnym kosztem dla wielu producentów może być energia elektryczna. O niej w sekcji kolejnej. Kolejnym czynnikiem mogą być mniej rozwinięte regulacje oraz normami w kontekście BHP, ochrony środowiska etc. Tym się w tym artykule nie zajmiemy. Ale warto mieć to w świadomości będąc konsumentem.

Skupmy się teraz na kosztach pracy i na naszej automatyzacji. Jeśli zastępujemy człowieka maszyną, to koszty pracy przestają mieć znaczenie. Ale, aby miało to w ogóle miejsce, to koszt “zatrudnienia robota” musi być niższy niż koszt zatrudnienia człowieka.

Ostatnie zdanie jest nieprawdziwe. A właściwie to jest prawdziwe, tylko w pewnym wąskich warunkach. Którą brzmią tak: robota zatrudniamy w tym samym miejscu co człowieka. Jednak, jeśli robota zatrudnimy w innym miejscu, to okaże się, że możemy mu płacić więcej niż człowiekowi, a będzie to dla nas bardziej opłacalne. Bo na przykład skracamy sobie łańcuch dostaw i redukujemy koszty ekonomiczne  z tym związane. Z naszego równania ryzyk biznesowych możemy zredukować zagrożenie związane ze współpracą z zagranicznym producentem. Może się też okazać, że naszemu rządowi też przestała się podobać współpraca z zamorskim partnerem. I teraz mu zależy na przeniesieniu produkcji do kraju. W związku z czym możemy liczyć na dopłaty do robotów. Fantastycznie.

Robot ma jeszcze jedną przewagę nad człowiekiem. A przynajmniej nad człowiekiem zachodnim. Nie ma problemów z pracowanie w systemie trójzmianowym. A nawet z ciągłą pracą 24 godziny na dobę. Co stawia robota w uprzywilejowanej pozycji nawet przy pesymistycznym założeniu, że jego wydajność pracy będzie taka sama jak człowieka. Bo po pierwsze, w miejsce kilku ludzi pracujących na kilku zmianach trzeba wyszkolić tylko jednego robota. A po drugie zdecydowanie prościej jest wprowadzić produkcję ciągłą. Która pozwala bardziej skutecznie amortyzować koszty stałe biznesu. A tym samym osiągnąć wyższą marżę bądź zaoferować klientom tańszy produkt.

Robotom nie trzeba płacić. Ale trzeba je wytworzyć, zaprogramować (przeszkolić), konserwować a przede wszystkim dostarczyć prąd. I właśnie kwestii energii elektrycznej poświęcimy sobie kolejna sekcję tego artykułu.

Prąd tani jak barszcz

Koszt wytwarzania energii elektrycznej dąży do zera. 

Być może trudno w to uwierzyć z perspektywy dzisiejszej Polski. Gdzie w ciągu kilkunastu miesięcy ceny energii elektrycznej często wzrosły kilkukrotnie.

Jednak tutaj musimy wyjść z tu i teraz. Musimy obrać długoterminową perspektywę. Która pozwoli nam dostrzec przesłanki ku temu, że za prąd będziemy płacić coraz mniej. By być może w perspektywie kilku dekad stał się on kosztem znikomym.

Na chwilę jednak zatrzymamy się jeszcze przy obecnych wysokich kosztach energii. Chociaż są one dla nas i dla gospodarki bardzo bolesne, to mają jednak również plusy dodatnie. Sprawiają bowiem, że część kapitału, energii czy zasobów ludzkich jest teraz relokowane w stronę alternatywnych źródeł pozyskiwania energii. Które we wcześniejszym okresie nie były specjalnie opłacalne czy popularne politycznie. Widzimy to nawet na naszym lokalnym, obsranym gównem, polskim podwórku. Gdzie po trzech dekadach pierdolenia o energetyce jądrowej w końcu na przełomie października i listopada 2022 roku zapadły decyzje o budowie pierwszych polskich elektrownie nuklearnych. We współpracy z amerykańskimi i koreańskimi korporacjami. Oczywiście od decyzji do uruchomienia produkcji minie pewnie z dekada. No i oczywiście, jak to w Polsce, po drodze może się jednak okazać, że jednak nie. 

Ale mówię o tym, jako przykładzie, że jak trwoga, to… zaczynamy szukać rozwiązań. 

Nawet za wielką wodą, w samej Hameryce, widać zwiększone zainteresowanie sektorem energetyki jądrowej. Gdzie poziom inwestycji venture capitals w 2022 roku było rekordowo wysoki:

Grafika: https://www.notboring.co/p/four-seasons-total-tech 

Jak już jesteśmy za oceanem, to nie sposób nie wspomnieć o informacji z końcówki 2022 roku. W której tamtejsze Ministerstwo Energetyki poinformowało o dokonaniu pierwszej w historii fuzji nuklearnej o pozytywnym bilansie energetycznym. Czyli w wyniku całego procesu, po raz pierwszy w dziejach, wyjęto więcej energii niż wcześniej w niego włożono. Tutaj okres komercyjnego wdrożenia na masową ma szansę być nawet dłuższy, niż budowa i uruchomienie polskich elektrowni jądrowych. Ale przypomnijmy, że nasza perspektywa jest tutaj długoterminowa. A fuzja jądrowa nie jest wcale bohaterem. A tym bohaterem są Odnawialne Źródła Energii (OZE). Z panelami słonecznymi na czele. Które cały czas stają się coraz wydajniejsze i coraz tańsze w produkcji. W wyniku czego możliwość korzystania z nich staje się coraz bardziej powszechna. A koszt wytwarzania energii coraz niższy. Na poniższym wykresie możemy zaobserwować spadek kosztów wytworzenia jednego Wattu energii przy pomocy fotowoltaniki:

Grafika: https://www.notboring.co/p/blank-page

Panele fotowoltaiczne mają tą właściwość, że nie tylko korzystają z odnawialnych źródeł energii, ale także mogą dokonać całkowitej reorganizacji rynku energetycznego. Obecnie jest to rynek silnie scentralizowany wokół dużych elektrowni. A znaczącym elementem kosztów, oprócz samego wytworzenia tej energii, jest utrzymania infrastruktury służącej do jej przesyłu. Fotowoltanika może zdecentralizować produkcję i wyeliminować znaczące pozycje kosztowe, jakimi jest utrzymanie sieci przesyłowej.

Co powiesz na świat, w który za dwie, trzy dekady dostęp do energii będzie właściwie nieograniczony i bardzo tani? Gdzie większość gospodarstw domowych i instytucji będzie w stanie zapewniać sobie ją samemu (tak, potrzeba jeszcze tańszej i wydajniejszej technologii przechowywania prądu – WIP). A wielkie kompleksy przemysłowe będą napędzane energię pochodzącą z fuzji jądrowej. Zresztą o jakich kompleksach przemysłowych mowa, skoro wszystko będziemy robić (hodować sobie) w domach?

Dr Jekyll & Mr Hyde

Od około dekady na naszych oczach, ale poza naszą powszechną świadomością, dzieje się największa rewolucji w historii ludzkości. W jej wyniku jesteśmy już w stanie modyfikować DNA organizmów żywych. Tak właściwie to już teraz możemy w domowych warunkach programować sobie nowe formy życia czy rodzaje tkanek. Konsekwencje tego w ciągu najbliższych dekad będą niewyobrażalne. Wielkich zmian doświadczymy w medycynie, rolnictwie czy produkcji.

Wszystko to zaczęło się wraz z odkryciem DNA. Dzięki któremu poznaliśmy język, którym zapisywane jest życie na tej planecie. Skoro znamy język, to może by tak pisać nim nowe rzeczy?

Każda rewolucja jest tak naprawdę ewolucja. Najpierw mamy wielkie oczekiwanie towarzyszące powstaniu nowej technologii. I towarzyszącą temu bańkę inwestycyjną. Następnie mamy rozczarowanie, że to jednak nie jest takie cudowne i wspaniałe. By potem w ciszy przez lata czy nawet dekady pracować w pocie czoła nad tym, aby w końcu było cudownie i wspaniale. By znowu zachwycić świat. Teraz widzimy to na przykładzie sztucznej inteligencji, która teraz zaczyna dostarczać to co obiecywała w latach 60 ubiegłego wieku.

Nie inaczej jest z genetyką.

W 1869 dowiedzieliśmy się o istnieniu DNA.

Ale dopiero w 1953 roku poznaliśmy jego strukturę.

By w 1966 roku poznać kod genetyczny i w 1977 roku nauczyć się sekwencjować DNA.

W 1987 roku rozpoczęliśmy prac nad poznaniem ludzkiego genomu. By zakończyć ten program w 2003 roku.

W tym samym 1987 roku miało miejsce zupełnie nieznaczące wtedy odkrycie. Japońscy uczeni zaobserwowali powtarzające się sekwencje DNA w kodzie genetycznym jednej z bakterii. Nie mając pojęcia czemu miałoby to służyć. Trzy dekady później, dzięki wysiłkom dziesiątek naukowców z całego świata, najpierw okazuje się, że jest to kod wirusa. A poprzez jego obecność w DNA bakterii ma ona wrodzoną odporność na jego działanie. Gdy to stwierdzono, pojawiło się pytanie: w jaki sposób bakteria umie wyciąć od wirusa kawałek DNA i wrzucić ten fragment do swojego kodu? Dziś już to wiemy. Mamy technologię do edycji DNA organizmów żywych. W 2020 roku przyznano za to chemicznego Nobla. A w międzyczasie Chińczycy stworzyli kilka dzieci z wrodzoną odpornością na wirus HIV.

W momencie, gdy będziemy w stanie szybko czytać DNA, rozumieć na co mają wpływ poszczególne geny i sprawnie je modyfikować, to rozpoczniemy całkiem nową grę. W której będziemy mogli powtarzać czy podkręcać dowolne działania i mechanizmy obecne wśród organizmów żywych. A być może projektować i tworzyć zupełnie nowe. Już mamy firmy, hodujące syntetycznie jedwab czy materiał służący pająkom do wytwarzania pajęczyny.

Podobno wystarczy kilkaset dolarów i parę tutoriali w internecie, przy przyłączyć się do tej gry… 

A ta gra może znacząco zmienić sposób w jaki wytwarzamy rzeczy. Jakąś dekadę temu pojawiła się narracja, że za jakiś czas wszystko będziemy sobie drukować w domach na drukarkach 3d. Od ubrań do jedzenia. Syntetyczna biologia być może za parę dekad sprawi, że stanie się to rzeczywistością. I będziemy sobie w domach hodować nową kurtkę czy też mięsko na wieczornego steka. Jak będzie wyglądał świat, w którym zdecentralizujemy wytwarzanie energii (o czym pisaliśmy w poprzedniej sekcji), jak i produkcję większości dóbr? 

Myśli kończące

Nasz umysł ma parę ograniczeń. Dwa z nich, które sprawiają nam szczególne problemy w kontekście “przewidywania” przyszłości to:

  • Silne bazowanie na strachu
  • Działanie umysłu tylko na danych z przeszłości, co utrudnia dojrzenie w przyszłości rzeczy i zjawisk nie istniejących

To można podsumować staropolskim: “panie, kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów”.

A jednak czasy są cały czas. I to coraz lepszy. A do tego mamy coraz bardziej rozwinięte narzędzia i technologie do tego, by robić je jeszcze lepszymi. Dlatego jak powiedział pewien sympatyk kremówek z Wadowic: “nie lękajcie się”

Za nami bardzo bolesny tydzień w świecie krypto. Po kilku miesiącach względnego spokoju upada kolejny branżowy gigant i autorytet. A wraz z nim z rynku w mgnieniu oka wyparowują dziesiątki miliardów dolarów.

Jeszcze tydzień temu nic nie zapowiadało katastrofy. Na rynkach było całkiem sporo entuzjazmu oo ostatnich tygodniach wzrostów. Do tego dochodziły pogłoski o pivocie FEDu w kontekście stóp procentowych czy podejścia Chiń do polityki zero-covid.

Mija 48 godzin i przeżywamy kolejną po LUNIE/AC/Celsius piękną katastrofę w branży. Mija 48 godzin i rynek krypto traci 20-25 procent wartości. Moja 48 godzin i kolejne bożyszcza krypto w najlepszym przypadku stają się chciwymi debilami (a w najgorszym pierdolonymi złodziejami).

Nie będę się rozwodził o dokładnych przyczynach upadku FTX/Alamedy. O tym napisano już sporo. I podejrzewam, że tym wszystkim wersjom sporo brakuje do prawdy. Ale w tym przypadku wystarczą nam ogólniki.

Ogólnik pierwszy: Ludzie zrobili bankrun na FTX masowo zlecając wypłatę środków. Oznacza to, że odrobili lekcje z maja/czerwca: jak pojawiaja się plotki bądź pierwsze oznaki, że coś jest nie tak, to wypłacaj hajs. Jak się okaże, że wszystko było spoko, to za parę dni możesz wrócić z kapitałem. Ale w przypadku kryzysu/upadku uratujesz swój kapitał

Ogólnik drugi: Giełdy kryptowalutowe, w przeciwieństwie do banków, nie są oparte o system rezerwy cząstkowej. Co oznacza, że powinny w całości, w nie ruszanej formie przechowywać całość depozytów. FTX w pewnym momencie wstrzymał wypłaty, bo zabrakło płynności. Oznacza to, że zrobił coś czego nie powinien: w jakiś sposób ruszył, zainwestował, pożyczył środki swoich użytkowników

Ogólnik trzeci: Zapewnienia, że mamy pokrycie wszystkiego i środki są SAFU można sobie między bajki włożyć. Tak będzie mówił każdy, licząc ze powstrzyma odpływ i nie okaże się, że pływa bez majtek.

Ogólnik czwarty: Przerwa w komunikacji oznacza, że nie ma już co zbierać. I jeśli jest coś do powiedzenia, to że jest się debilem, dało dupy i że wcześniej kłamało się dookoła.

Gdy w lipcu na discordzie Krypto Krypty pojawiał się dyskusja o problemach Alamedy, byłem co do tego bardzo sceptyczny:

No cóż, po raz kolejny, ja też okazałem się być naiwnym idiotą. 

Alameda była jednym z większych funduszy wchodzących wcześniej w DeFi na etapie rund prywatnych. Potem budująca narracje, a następnie zrzucająca swoje torby na retail. W 2021 roku musieli kosić naprawdę ogromny hajs. Jak można było to zjebać?

Jak można zbankrutować prowadzać kasyno (FTX), a jeszcze do tego rozprowadzać (nie tylko) tam narkotyki (Alameda) i stać się niewypłacalnym?

No trzeba być, w najlepszym przypadku, chciwym debilem. Ale nie jest nim tylko SBF. Wszyscy jesteśmy. Zwłaszcza, gdy uda się nam coś osiągnąć, mieć jakieś sukcesy, wygrane.

Naturalnym mechanizm biologiczny sprawia, że wraz z odnoszonymi sukcesami nabieramy pewności siebie. Która może być pomocna w odnoszeniu kolejnych sukcesów. Co jeszcze bardziej pompuje naszą pewność siebie i ego. Do tego poziomu, aż zaczynamy czuć się zbyt pewnie i to już nie pomaga nam dalej wygrywać. Wręcz przeciwnie, prowadzi nas do porażek. Pycha kroczy przed upadkiem. Prawda znana od tysiącleci i cały czas powtarzana. Dobrze zobrazował to w poniższym nagraniu, na przykładzie Conora McGregora, Rafał Mazur:

Moim skromnym zdaniem w tym kontekście naszym zadaniem jest mieć świadomość:

  • Po pierwsze primo, że my też mamy w sobie tego chciwego, pysznego debila
  • Po drugie primo, że każdy inny również 

Z pierwszego wynika, że trzeba się pilnować. Z drugiego, że należy pozrzucać ludzi z pozycji bezwzględnych autorytetów. Niezależnie od tego ile zarobili / jakie sukcesy odnieśli (bądź udają, ze zarobili i odnieśli). 

Może zacznijmy od pierwszego. Tutaj polecam gorąco obejrzeć świetny film sprzed półtorej dekady: There Will Be Blood (Aż poleje się krew). W pierwszej scenie tego filmu widzimy jak główny bohater adoptuje chłopaka, którego ojciec ginie na naszych oczach. Dwie godziny później jesteśmy mega zdziwieni, gdy okazuje się, że chłopak nie jest synem głównego bohatera.

To jest doskonała metafora naszego podejścia do inwestycji. Na początku może i mamy jakieś założenia. Świadomość ryzyka. Przeczytane whitepapery. Obrane reguły. Potem jednak wciąga nas fabuła rynków. Dialogi o niespotykanych zyskach. Kolorowe obrazki sukcesu. I kończymy z tym, że znowu zrobiliśmy to nie tak jak chcieliśmy.

Kończąc na drugim, to gdy zobaczymy w internecie kolejnego wymądrzającego się eksperta (np. mnie), to powiedzmy sobie po cichu: “ten koleś jest takim samym chciwym debilem jak ja” i poświęćmy parę godzin na zweryfikowanie jego przesłanek, zanim zrobimy coś, bo Misiurek czy X o tym powiedział. 

Tutaj chciałbym już kończyć, ale jest jeszcze jedna rzecz. Rzecz, której nie mogą pozostawić bez komentarza.

Coraz częściej pojawia się narracja, że 2022 rok pokazał, że krypto się skończyło. Że się skurwiło, stając się kopią patologii i chciwości z Wall Street.

Moja odpowiedź brzmi: i tak i nie.

Oczywiście patologii jest dużo. Sprzyja jej nie uregulowane środowisko. A chciwość jest uniwersalną cechą człowieczą.

Z mojej perspektywy do świata krypto napływają trzy glówne nurty ludzi. Pierwszą scharakteryzowałbym jako wolnościowcy, etos cyberpunku. Drudzy są tam dla technologii. Często mają sporą część wspólną z pierwszą grupą. Trzeci to ludzie ze świata finansów. Według badań IDZD tych trzecich z biegiem czasu jest coraz więcej. Część z nich dostrzega potencjał krypto do stworzenia lepszego, bardziej otwartego systemu finansowego. Inni są tu po prostu widząc okazję do szybkiego zarobienia dużych pieniędzy. W dużej mierze to onie stają się twarzami krypto w mainstreamie, a potem w wyniku ich działań mamy narracje, że krypto się skompromitowało i skończyło. SBF był właśnie takim ziomkiem, który zamiast krypto handlowałby kontraktami na sok z pomarańczy, jeśli na tym byłby większy hajs do wyciągnięcia.

Krypto się nie skończyło. DeFi się nie skompromitowało. Blockchainy Bitcoina czy Ethereum dalej w takim sam sposób tworzą nowe bloki i przeprowadzają nasze transakcje. Naprawdę zdecentralizowane projekty DeFi cały czas działają i nie dotknęły ich takie problemy, jak scentralizowanych negatywnych bohaterów ostatnich miesięcy. A to wszystko dzięki transparentności, nie możliwości położenia ręki na środkach klientów przez pośredników czy arbitralności smart contractów (Alameda czy Celsius w pierwszej kolejności spłacały długi w DeFi, bo wiedziały, że tam nie ma jak zrobić w chuja wierzycieli i zostaną po prostu bezwzględnie upłynnieni).

Krypto to nie jest możliwość zrobienia x100 na shitcoinie czy rozgrywanie szortów na dźwigni. To przede wszystkim otwartość, transparentność i samostanowienie o swoich środkach. To cały czas jest, to się cały czas rozwija. Dzięki osobom ze wszystkich trzech wspomnianych grup. O czym chciałem przypomnieć w tym wątku publikowanym w dniach upadku FTXa:

I pamiętajmy, że tak jak wszyscy jesteśmy chciwymi debilami, jak SBF czy Misiurek. Tak samo wszyscy możemy być budowniczymi jak Vitalik czy Andre Cronje (który ostatnio wrzucił wartościowy blog post w tym temacie)